i już

Dzisiaj, o mały włos, w bieganinie codzienności zapomniałabym o mojej chwili z kawą i blogiem.
Jednak jestem, jestem.
Kolejny tydzień pracy się zaczyna. Ile jeszcze tych tygodni pracy przede mną? Ile tej gonitwy, żeby mieć więcej, bo to co mam wciąż jest za mało. Od zawsze to co mam jest mi za mało. Ilu z nas tak żyje? Po co? Dokąd tak biegniemy, gdzie tak naprawdę jest nasz cel. Czy w ogóle wiemy czym jest ten cel, ja już chyba nie wiem. Gdy byłam małą dziewczynką byłam naprawdę religijna, wierząca, bogobojna. Z wiekiem mi się to zatraciło. Mam bardzo mało takich chwil jasności, przebłysku, kiedy widzę sens życia, mam poczucie, że żyję "tu i teraz". Świadomość bezsensu wcale nie pomaga, wcale nie powoduje, że się otrząsam, nie, wcale nie. Wciąż mam wrażenie, że śpię czekając na jakieś przebudzenie. Jasne, małe cele są - dziecko wychować na dobrego człowieka (chociaż ile tak naprawdę od nas zależy to do końca nie wiadomo) radzącego sobie w życiu (czy dobry człowiek może sobie w życiu dobrze radzić?), dożyć starości z mężem przy boku, w spokoju, bez szarpania się, bez kłótni. Zasłużyć na życie wieczne. Jakie ono będzie? Od choroby się nie ucieknie, więc jeśli przyjdzie to chcę poradzić sobie z nią godnie.
Jak to łatwo powiedzieć "ciesz się chwilą", jak często się dzisiaj wysługujemy frazesami. Jak to zrobić - to już jest sztuka i nie wystarczy wcale czytać tysięcy poradników. Poradniki na chwilę pomogą, mogą być plastrem na rany, ale rany wciąż będą się pojawiać.
A prawdziwe życie biegnie gdzieś obok i tylko na krótkie chwile udaje nam się wejść w jego nurt.
Mimo wszystko nadal jestem optymistką, co chyba nie za dobrze świadczy o moim intelekcie :-)
Uszy do góry!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

co jak nie sroki

znów sroki