Beginning, albo początek :-)

Nie wiem, czy wytrwam w tym pisaniu, na razie chciałabym. Ale jestem kapryśna i leniwa. To ma być też trochę próba, a właściwie bardziej ćwiczenie mojego charakteru. Chociaż mi się nie będzie chciało to jak tylko rano będę mogła, postaram się coś napisać. OK? Coś - nie znaczy byle co, znaczy coś sensownego i przemyślanego. I bez semantycznych rozkminek, bo już mi się nasuwa, że dla każdego coś innego może być sensowne i przemyślane. Nie, nie mogę schodzić na tę drogę, na drogę zwariowanej samokontroli i namysłu nad każdym słowem. Bo uznacie, że jestem paranoikiem i będziecie mieć rację. Ale (wiem, nie zaczyna się zdania od "ale", ale (!) ja tak lubię, a to moje i tylko moje pisanie) ... hmmm, przez to rozmienianie się na drobne zapomniałam co chciałam dopowiedzieć ;-)
Z kultury:
Obejrzałam pierwszy odcinek wznowionego po latach "Twin Peaks". Właściwie to pierwsze dwa odcinki w jednym, który trwa aż 1 godz. 50 minut. Mam mieszane uczucia, może dlatego, że oglądałam na raty, bo wieczorem przysnęłam na 30 minut przed końcem. Może nie jest to dobra rekomendacja, ale przysnęłam ze zmęczenia, bo noc wcześniej miałam problemy ze spaniem, co mi się czasem zdarza. Jak oglądałam pierwsze sezony to miałam parenaście lat, więc pewnie niewiele pamiętam. Jednak nie pamiętam, żeby to była aż taka psychodela. Nawet lubię takie klimaty, ale troszkę przekolorkowali jak dla mnie, przekolorkowali i przeteatrzyli. Lyncha najbardziej podobał mi się "Mullholand Drive", chociaż w pamięci pozostało tylko to wrażenie, że w mojej ocenie był to b. dobry film, fabuły już nie pamiętam, tylko niektóre obrazy. Muszę go sobie kiedyś odświeżyć.

No nic...
Życie goni, muszę podnieść dupsko i ruszać do garów, a potem do roboty. Co zrobić... takie życie :-)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

co jak nie sroki

znów sroki